
Teraz wiem, że mogę być z siebie DUMNA, nie czytając żadnej recenzji na jej temat, ponieważ zniszczyłoby moje palące uczucie, które kiełkowało szybko podczas przerzucania kolejnych kartek. Nie wiem, czy słowo 'zachwycona' dobrze może oddać to, co tyczy się kunsztownego, a zarazem lekkiego i przyjemnego stylu pisania autorki. Spotkanie z takim stylem było dla mnie niczym siarczyste uderzenie w policzek, całkiem się tego nie spodziewając. Otrzeźwiałam... spoglądając na świat z zupełnie innej strony. Pomyślałam 'Kurczę, to naprawdę coś wspaniałego!'. Jej opisy miejsc, zarówno jak i uczuć poszczególnych bohaterów, pozwalały mi idealnie wczuć się w panującą atmosferę. Słyszałam szum drzew, świergot ptaków, śpiew wierzb, stukot końskich kopyt, szepty nieznanych mi istot, odgłosy toczących się kół pozłacanego powozu, trzaskanie ognia, świst strzały tnącej powietrze. Widziałam lisi uśmiech Luciena, błysk w oczach Amaranthy, piękne róże, obrazy namalowane przez główną bohaterkę, blask srebrzystego jeziora, prawdziwą twarz mojego ulubieńca. Czułam ciężar cięciwy na swoich palcach, dotyk ust Tamlina na mojej skórze (czyż nie kusząca propozycja?), ból zakażanej rany. Czułam świat stworzony przez Sarah J. Maas każdym porem swojej skóry, każdą komórką. Całe moje ciało wręcz wyrywało się do tego, aby ostatecznie utonąć w zadrukowanych kartkach i nigdy nie wrócić do szarej rzeczywistości. Przecierałam oczy ze zdumienia, nie wierząc, że aż tak zdołałam się wciągnąć! Zmuszona jestem wtrącić, iż skończyłam ją czytać, zegar wskazywał grubo po dwunastej w nocy. A ja miałam wrażenie, jakbym wypiła kilkanaście kubków mocnej kawy. Nie było najmniejszej mowy nawet o delikatnym przymknięciu powiek, które nie zadrżały ani razu. Wątek miłosny, jaki oczywiście rzecz biorąc pojawia się między dwójką głównych bohaterów, nie objawia się od razu, za co muszę bić kolejne pokłony przed panią Maas. Podczas czytania wielu lektur zdajemy sobie sprawę, że pojawia się on zbyt wcześnie, natomiast tutaj zostaje on 'dozowany' z doskonałym wyczuciem. Nie pozostaje nam nic więcej, jak tylko rozkoszować się każdym zdaniem na 524 stronach. Proszę, nie bądźcie przestraszeni tą ilością, bo jedynie możecie się cieszyć! Analogicznie chciałabym wskazać, że niejako przedstawia nam to bardzo ubarwioną historię Pięknej i Bestii, jednocześnie odrzucając prawie wszelkie stereotypy.
I tak zgrabnie chciałabym przeskoczyć w stronę naszych postaci. Feyra... Nie wiedziałam, że mogę tak bardzo ją pokochać! Od samego początku doceniałam poczucie jej własnej wartości, ponieważ znała swoją wartość i - co najważniejsze - nie musiała przypominać o tym przypominać sobie co kilkanaście stron. Bardzo wyraziście wykreowana, pozwalając nam płynnie wprowadzić się w prowadzone przez nią przemyślenia. Uczucia będziemy przytaczać jako własne. Czuję do niej czystą sympatią niezmąconą żadną skazą. Wielu powie, że przesadzam. A wiecie, dlaczego? Są oni jeszcze przed lekturą 'Dworu Cierni i Róż'. Cóż, bywa i tak, ale zawsze jest, żeby to nadrobić. Powróćmy jednak do wałkowanego przez mnie tematu. W pierwszym odruchu miałam udusić Luciena. Z goła wredny, nie pobiegnie Ci z pomocą, jeśli sam nie będzie widział w tym korzyści dla samego siebie. Na początku nic nie wskazywało jego przemiany, jaką mamy okazję obserwować w miarę rozwijania się akcji. Stał się jednym z moich ulubieńców, aczkolwiek bardzo długo pracował sobie na to miano, czego nie mogę powiedzieć o Tamlinie. Chociaż, jeśli patrzę na to z dystansu, muszę powiedzieć, sama jestem sobie zdziwiona. Z zasady bardziej lubimy tych bohaterów złych i co za tym idzie, bardziej wyrazistych... A jednak zdołał mnie urzec i to wielkie osiągnięcie! Niesamowicie go polubiłam - aż prosi się, żeby użyć wyrażenia 'pokochałam', ale myślę, że jeszcze na to za wcześnie. Na koniec, w postaci wisienki na różanym torcie użyję Rhysanda. Nie będę kłamać. Ta postać jest i będzie dla mnie zagadką, którą być może rozwiążę przy lekturze następnego tomu. Ciągle zastanawiały mnie motywy jego nieoczywistych na pierwszy rzut oka działań.

Dotarliśmy do momentu, w którym muszę podsumować tą książkę tylko w kilku zdaniach. Niestety... nie jest to możliwe. Jak najbardziej polecam ją innym czytelnikom. Porwie wasze serca od samego początku. Od pierwszej litery, od pierwszego zdania, od pierwszego akapitu. Z całą pewnością możecie wpisać ją sobie na listę 'Must Have!'. Nie będziecie żałować, jeśli wydacie na nią część swojego kieszonkowego, możecie mi wierzyć. Brzmi to całkiem absurdalnie, ale cóż, podobno takie jest życie.